Kliknij tutaj --> 🪅 pustki tyle z życia tekst
Pole pszenicy z krukami (niderl. Korenveld met kraaien ) – jeden z ostatnich obrazów namalowanych przez holenderskiego malarza Vincenta van Gogha . Wielu reprezentuje pogląd [1] , że jest to obraz ostatni, czy nawet malowany podczas ostatniego spaceru, kiedy Vincent postrzelił się, jak to przedstawiono w filmie Pasja życia .
Czy jest przeznaczenie do dobrego życia albo pustki? Dlaczego żyjemy, po co się urodziliśmy, jaki jest nasz cel w życiu, co na czeka po śmierci; niebo, piekło, nic? Rozmowy na temat życia, śmierci i wieczności.
Teledysk promujący płytę zespołu Pustki pt. Wydawało się - kompilacja wybranych utworów z lat 2000-2015. Premiera info: https:www..
Tyle z życia masz ile dasz Tyle z życia masz ile dasz Tyle szczęścia w ile uwierzysz tyle złota ile uniesiesz Tyle sińców ile złości Tyle samo gruchotanych kości read more Kumka Olik - Zaspane Poniedziałki chords lyrics
Tyle z życia masz ile dasz - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Site De Rencontre Homme Riche France. Data premiery: Safari Po trzech latach przerwy, w marcu 2014 ukazała się nowa, studyjna płyta Pustek pt. „Safari”. Przy nagraniach zespół współpracował z trzema producentami, co zaowocowało oryginalną mieszanką brzmień. Jak sami mówią: „nowa płyta to zawsze wyzwanie, szczególnie dla takiego zespołu jak my, który nie lubi się powtarzać. Jak zwykle chcieliśmy, żeby album był inny niż wszystkie poprzednie. Tyle rzeczy wydarzyło się w międzyczasie, tyle koncertów zagraliśmy, tyle zmieniło się w życiu każdego z nas, rodziny, macierzyństwo, więc zmiany nastąpiły naturalnie. Postanowiliśmy mocniej niż kiedykolwiek postawić na piosenki, siłę melodii i tekstu. Chcieliśmy też grać w inny sposób, inaczej podejść do instrumentów i więcej pracy włożyć w produkcję płyty. Nie mogliśmy zdecydować się na producenta, więc album miksowaliśmy z trzema różnymi osobami.” Album współprodukowali: Eddie Stevens (Moloko, Roisin Murphy, Zero 7), Adam Toczko (Kult, Pogodno) oraz Bartek Dziedzic ( Brodka). Spis utworów: 1. Sie wydawało 2. Wyjeżdżam! 3. Tyle z życia 4. Rudy Łysek 5. Pokój 6. Nie tu 7. Po omacku 8. Wampir 9. Miłość i papierosy 10. Lepiej osobno
2 127 058 tekstów, 19 875 poszukiwanych i 287 oczekujących Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów. Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków! Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności
VII. Z ŻYCIA CHOPINA. »Słabszy się czuję, nie mogę komponować, nie tyle dla braku chęci, ile dla fizycznych przeszkód, bo się tłukę co tydzień po innej gałęzi. A cóż mam robić? Zresztą oszczędza mi to trochę grosza na zimę«... Tak brzmiał wyjątek z listu Chopina do Grzymały, z d. 1 października 1848 r., kiedy artysta bawił w Szkocyi, w zamku lorda Stirling. Było to już po szeregu koncertów, z którymi wystąpił w Glasgowie, w Edimburgu i Manchester, a które, powiódłszy się znakomicie, przyniosły mu znaczny dochód. Niestety, były to ostatnie zarobione przezeń pieniądze. Gdy po upływie sześciu miesięcy, w marcu roku 1849, znalazł się z powrotem w Paryżu, gonił już resztkami, a że od chwili, gdy przyjechał, prawie ciągle musiał leżeć w łóżku, niezdolny ani do pracy kompozytorskiej, ani do dawania lekcyj, przyczem wydatki wciąż się zwiększały w miarę rozwijającej się choroby, więc doszło do tego niebawem, iż genialny twórca Mazurów i Polonezów ujrzał się bez grosza... Zaprzyjaźniony z nim serdecznie wiolonczelista Franchomme, na którego głowie spoczywała cała finansowa strona egzystencyi chorego, widząc pustki w kasie, nie znajdował innego sposobu wyjścia z tego krytycznego położenia, tylko naradzić się z gronem najbliższych znajomych i wielbicieli mistrza, co czynić? Należało skądciś dostać pieniędzy, Chopin bowiem, o ile nie wiedział, jak zaradzić temu bankructwu, o tyle denerwował się niem, tak, iż natychmiast czuł się gorzej. Skończyło się na tem, że się udano do panny Stirling, która, jako dawna uczennica Chopina, była tak zagorzałą jego wielbicielką, iż ją nawet posądzano o źle ukrywaną miłość ku niemu... Przed paru laty Chopin dedykował jej prześliczne dwa Nokturny, F-moll i Es-dur, a kiedy na początku roku zeszłego, po wybuchu rewolucyi lutowej, zdecydował się jechać do Anglii, to przyczyniły się do tego w znacznej mierze i namowy ze strony »Szkotek«, jak nazywał pannę Stirling i jej siostrę, panią Erskine. Była to osoba bogata nadzwyczaj, a że kult, jaki żywiła dla Chopina, był wiadomy powszechnie (wiedziano nawet, że Chopina często nudziły jej czułości i zbytnie zajmowanie jego osobą), nie wątpiono przeto, że dowiedziawszy się o kłopotach swego uwielbianego mistrza, nie omieszka mu przyjść z pomocą. Jakoż nie zawiodła pokładanego w niej zaufania: gdy jej powiedziano, jak rzeczy stoją, nie namyślając się ani chwili, ofiarowała franków, wyrażając gotowość ofiarowania więcej, jeśli tego tylko zajdzie potrzeba. O całem tem smutnem zaściu istnieje kilka wersyj, które warto poznać bliżej, bo nietylko opowiadają, jak romantyczną drogą doszły Chopina te pieniądze, lecz równocześnie rzucają ciekawe światło na ówczesny nastrój umysłów, dla nas dziś całkiem prawie niezrozumiały, a wielce dla epoki charakterystyczny. Pani Rubio, jedna z celniejszych uczennic Chopina, opowiadała historyę tę Niecksowi w następujący sposób. Pewnego dnia zjawił się u niej Franchomme, z oświadczeniem, że należy przedsięwziąć jakieś kroki, ażeby wystarać się o pieniądze dla Chopina, o czem dowiedziawszy się ona, zaproponowała poprosić o zasiłek bawiącą właśnie w Paryżu pannę Stirling, przybyłą tu umyślnie dla opiekowania się chorym artystą. Gdy Franchomme uznał pomysł ten za dobry, pani Rubio, jak zapewnia, udała się niezwłocznie do bogatej Szkotki, ta zaś usłyszawszy o kłopotliwem położeniu swego ulubieńca, przeraziła się w najwyższym stopniu, tłómacząc przybyłej, że nie dalej, jak kilka dni temu posłała Chopinowi, nic o tem nie mówiąc nikomu, franków. Posłała je w pakiecie, który dla niepoznania od kogo pochodził, kazała zaadresować w jakimś sklepie, a następnie, opieczętowawszy, poleciła wręczyć artyście. To był fakt; skoro Chopin do tej pory nic nie wiedział, ani wspominał o otrzymanej anonimowej przesyłce, dowodziło to tylko, że pieniądze gdzieś utkwiły po drodze. Ale gdzie?... Przedsięwzięto wszelkie możliwe starania, ażeby odnaleźć przepadłą zgubę, lecz szukano daremnie; pakiet zniknął, jak kamfora. Oczywiście, że to wywołało niemałą konsternacyę wśród przyjaciół Chopina. Gdy sobie łamano głowy, gdzie się pieniądze te podziać mogły, wpadł ktoś na oryginalny pomysł, ażeby zasięgnąć rady u słynnego medyumisty Aleksandra... Autorem tego pomysłu był, według pani Rubio, jakiś literat szkocki, znajomy czy krewny panny Stirling, nazwiska wszakże jego nie zapamiętała... Jakkolwiek niemało dałoby się powiedzieć o tej prawdziwie szkockiej propozycyi, to jednak, ponieważ wyczerpano wszelkie środki, zdecydowano się spróbować jeszcze i tego. A nuż się uda!... Nowoczesny czarownik, zapytany, gdzie szukać rzeczonego pakietu, oświadczył, że paczkę tę wraz z listem oddano żonie portyera, u której znajduje się dotychczas; iż on jednak, ażeby módz cośkolwiek bliższego powiedzieć w tym przedmiocie, koniecznie musi dostać choć kilka włosów z głowy podejrzanej odźwiernej; w przeciwnym razie nie jest w możności dać żadnych dokładnych informacyj. Zadanie było niełatwe, ale nie przedstawiało się znowu jako niemożliwe do spełnienia. Poprostu wypadało uciec się do podstępu!... Jakoż uknuto formalny spisek na głowę odźwiernej, a co najzabawniejsze, iż i Chopin, gdy go wtajemniczono w całą sprawę, nietylko dał się wciągnąć do tego niepowszedniego spisku, ale nawet, po długich naradach, w jaki sposób dałoby się podejść niczego niedomyślającą się kobietę, skoro zadecydowano, że najłatwiej by się dopięło celu, gdyby on był wykonawcą całego zamachu, nie cofnął się przed przyjęciem tej ryzykownej a trudnej roli. Ażeby się z niej godnie wywiązać, artysta poprosił portyerkę, ażeby mu wieczorem umyła nogi, co zresztą zdarzało się jej czynić już niejednokrotnie... Gdy przyszło do tej czynności, Chopin tak poprowadził rozmowę, że jakoś zgadało się o włosach wogóle, a po niejakim czasie o włosach madame la consierge w szczególności. W końcu, prawdopodobnie ku niemałemu zdziwieniu stróżki, artysta wyraził życzenie, że pragnąłby posiadać plecionkę z jej włosów... Madame la consierge, uważając to za jedno z tych dziwacznych zachceń, z któremi tak często spotyka się u ludzi chorych, i nie śmiąc sprzeciwić się podobnemu żądaniu, uczyniła mu zadość, choć pewno sobie pomyślała, że jednak temu panu Chopinowi coś się musiało pomięszać w inteligencyi... Ale nie o to chodziło, co sobie pomyśli pani portyerowa, lecz o jej włosy!... Gdy je zdobyto, zaraz nazazajutrz pospieszono z niemi do Aleksandra, ten zaś, przyjrzawszy się im, orzekł, że pieniądze znajdują się ukryte w zegarze ściennym, wiszącym w mieszkaniu portyera. Otrzymawszy tę informacyę, nie zwłócząc udano się do portyerki, która, zapytana o taki to a taki pakiecik, niedawno przysłany do pana Chopina, w pierwszej chwili zbladła, jak kreda, poczem, wyciągnąwszy z za zegara żądaną kopertę, zaczęła się tłómaczyć, iż ją na razie zapomniała oddać, później zaś, gdy sobie przypomniała o niej, wstydziła się przyznać, że powierzoną sobie rzecz tak długo przetrzymała w swojem mieszkaniu... Gdy rozwinięto pakiet, okazało się, że nie brakło ani franka. Mimo to, wszystkim nasunęło się podejrzenie, że madame la consierge, spodziewając się rychłej śmierci Chopina, a domyślając się, że w paczce są pieniądze, schowała ją umyślnie, ażeby sobie w odpowiedniej chwili przywłaszczyć jej zawartość...« Nieco odmiennie opowiada o przebiegu całej tej sprawy pani Audley w swej francuskiej książce o Chopinie. Według niej rzecz miała się tak: Jednemu z najbardziej zaufanych przyjaciół Chopina (Franchomme'owi) zdarzyło się raz rozmawiać z panną Stirling o kłopotach finansowych twórcy Nokturnów, na co wspaniałomyślna Angielka prosiła go o przyjęcie franków oraz o możliwie delikatny sposób wręczenia ich choremu. Życzeniu jej stało się zadość o tyle, że pieniądze, złożone w papierowej kopercie, oddano odźwiernej Chopina, z poleceniem, by list ten oddała adresatowi. Dla przyjaciół mistrza, współczujących jego przykremu położeniu, było to piękne znalezienie się panny Stirling, jakby promieniem słońca, rozjaśniającym ponure ciemności; szczególniej zaś mógł się z tego cieszyć Franchomme, czuwający nad kasą swego genialnego kolegi. To też nie trudno wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy w kilka dni po tem wszystkiem usłyszał nowe skargi z ust Chopina, który dobierając szczególnie cierpkich wyrażeń, użalał się na swoją nędzę. Franchomme, wiedząc o hojnym zasiłku panny Stirling, nie mógł zrazu wyjść z osłupienia, gdy jednak Chopin wciąż obstawał przy swojem, zaczęło go to w końcu niecierpliwić. Czując, że tu na dnie wszystkiego leży bezwarunkowo jakaś mistyfikacya, rzekł trochę podrażniony już tą rozmową: — Ależ, mój drogi, zdaje mi się, że chyba nie masz powodu troskać się zbytnio o swoją przyszłość. Chodzi tylko o całkowite odzyskanie zdrowia, a tego możesz oczekiwać z całym spokojem, mając pieniądze. — Co? Ja mam pieniądze? wykrzyknął Chopin urażony. Jestem bez grosza! — Jakto? A te franków, któreś otrzymał niedawno? — Dwadzieścia pięć tysięcy franków?!! Gdzież one są? Kto mi je miał przysłać? Nie otrzymałem w tych czasach ani jednego sou. — No, wiesz, tego to już trochę za wiele! Po takiej wymianie zdań, dość nieprzyjemnej dla obu przyjaciół, gdy nareszcie Franchomme opowiedział Chopinowi o owych franków od panny Stirling, i gdy się okazało, że Chopinowi nie dostarczono ostatnimi dniami żadnego listu z pieniędzmi, nie pozostawało nic innego, tylko szukać... Kwota była zbyt znaczna, aby dopuścić jej stratę. Jakoż zabrano się do dzieła. Po zbadaniu wszystkich okoliczności, towarzyszących wysłaniu owego listu z pieniędzmi, jeden fakt nie ulegał najmniejszemu zaprzeczeniu, że zapieczętowane pieniądze oddano odźwiernej, że je miała doręczyć Chopinowi, że ich jednak nie doręczyła. A zatem musiały znajdować się u niej... Chodziło o to tylko, w jaki sposób przekonać się o prawdziwości tego przypuszczenia, by jednocześnie nie obudzić czujności w stronie posądzonej. Ktoś wpadł na pomysł, by zapytać o radę w tym względzie słynnego podówczas w Paryżu medyumisty Alexisa. Ale i tu natrafiono na szkopół: na to bowiem, by z Alexisa coś wydostać, należało go z daną osobą wprowadzić w pośrednią lub bezpośrednią styczność, co w danej sytuacyi nie było wcale łatwem. Lecz zaradzono i temu. Ponieważ chodziło o portyerkę, więc za pomocą zręcznego podstępu wydostano od niej chustkę, którą zwykle nosiła na szyi, i chustkę tę zaniesiono medyumiście. Ten, wziąwszy ją do ręki, odrazu dał żądane objaśnienie, mówiąc, że poszukiwane franków znajdują się za lustrem w mieszkaniu portyera. Po zasiągnięciu tej informacyi, osoba, która list była doręczyła odźwiernej, niezwłocznie udała się do niej, oświadczając, że listu, o którego oddanie Chopinowi prosiła niedawno, artysta nie otrzymał dotąd... Czemu? Na to portyerka wyjęła z za zegara żądaną paczkę, i oddając ją, rzekła z najzimniejszą krwią: — Eh bien, la v' la, vot lettre! Poprostu, zatknąwszy paczkę za zegarem, ażeby ją przy pierwszej sposobności zanieść na górę, zapomniała o niej na śmierć... Gdy wreszcie pieniądze doszły do rąk Chopina, zawahał się z przyjęciem tak znacznej sumy. Według twierdzenia pani Rubio, zatrzymał tylko franków, resztę zaś zwrócił swej hojnej przyjaciółce. Franchomme jednak, który w danym wypadku musiał być z natury rzeczy najlepiej powiadomionym, utrzymuje z całą stanowczością, że Chopin zatrzymał franków, co jest o tyle prawdopodobniejsze, że przy wysokiej stopie, na jakiej wielki pianista żyć był przyzwyczajony, drobna stosunkowo suma franków starczyłaby na bardzo niedługo. Nie należy zapominać, że artysta trzymał obszerne mieszkanie na pierwszem piętrze, że, jakkolwiek chory i często zmuszony leżeć w łóżku, prowadził dom otwarty, przyjmując liczne grono znajomych, że do stołu prawie nigdy nie zasiadał sam, że prócz służącego miał przy sobie od niejakiego czasu »gardmaladę«, że pozostawał pod opieką pierwszych powag lekarskich, że na spacer do lasku Bulońskiego nie wyjeżdżał nigdy inaczej, tylko powozem, i t. d., i t. d. Uwzględniwszy to wszystko, łatwiej się wierzy Franchomme'owi, niż pani Rubio. Kiedy panna Stirling zdecydowała się wesprzeć Chopina franków, to tylko dała tem dowód, że znała doskonale jego potrzeby... Nadmienić wypada, że i co do wielkości ofiarowanej mu sumy nie wszystkie relacye są z sobą w zgodzie. I tak np. Karol Gavard (który wogóle jest jednem z najwiarogodniejszych źródeł odnośnie do Chopina) powiada, że mu ofiarowano nie lecz tylko franków.
Home Książki Religia Słowa, z którymi was zostawiam Wydawnictwo: Znak religia 288 str. 4 godz. 48 min. Kategoria: religia Wydawnictwo: Znak Data wydania: 2022-02-28 Data 1. wyd. pol.: 2022-02-28 Liczba stron: 288 Czas czytania 4 godz. 48 min. Język: polski ISBN: 9788324064199 O tym, co najważniejsze. Czym jest wolność? Czym miłosierdzie? Czego możemy nauczyć się od starszych ludzi? Czy każde zakochanie jest dobre? Jak zrozumieć swoich rodziców, a jak swoje dzieci? Czy Bóg w ogóle się nami interesuje? Zadajemy sobie nieraz setki pytań, na które bardzo często nie potrafimy znaleźć odpowiedzi. Szukamy mądrych głosów, które by nam w tym pomogły, ale w natłoku informacji coraz trudniej jest nam je znaleźć. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz przez lata był jednym z najchętniej słuchanych głosów w Kościele. Jego homilie, konferencje, wreszcie wypowiedzi w czasie licznych spotkań z młodzieżą były nagrywane, powielane i rozprowadzane po całej Polsce. Wszyscy chcieli usłyszeć, co ma do powiedzenia znany ksiądz z warszawskiej św. Anny. Zwykłym zdaniem potrafił on bowiem odmienić serca i wlać w nie nadzieję. Dziś, choć księdza Piotra nie ma już z nami, jego słowa wciąż pozostają żywe i niezwykle aktualne. Słowa, z którymi was zostawiam to wybór najpiękniejszych i najmocniejszych tekstów ks. Pawlukiewicza, to prowadzone przez niego rekolekcje, które możesz przeżyć, siedząc na własnej kanapie. Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 8,6 / 10 33 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Powiązane treści
fot. Adobe Stock, Pixel-Shot Moje życie nie było łatwe. Dużo czasu spędziłem w domu dziecka, bo tam oddała mnie moja „kochana” mamusia. Pogodziłem się z tym po latach, ale rana w sercu została. I nagle, tuż przed świętami, coś takiego! Ale okazało się, że moja żona ma więcej rozumu niż ja. I może będzie dobrze? Po prostu nie mogłem w to uwierzyć! Stałem jak kołek, z rozdziawionymi ustami i tępym wzrokiem wpatrywałem się w listonosza. – Złe wieści? – pokiwał głową domyślnie starszy mężczyzna. – Niestety, teraz to coraz częstsze. Tylko w filmach doręczyciele przynoszą telegramy z informacją o spadku od dawno zmarłej krewnej. W prawdziwym życiu – machnął ręką. – Ech, szkoda gadać… Głównie kłopoty. – Jak można być tak bezczelnym? – wycedziłem. – Po tylu latach! Moje życie nie było łatwe. Miałem 3 lata, kiedy trafiłem do domu dziecka. I nie dlatego, że moi rodzice zginęli w wypadku i nikt z krewnych nie mógł się mną zająć. Znalazłem się w „bidulu”, bo rodzona matka zwyczajnie mnie tam oddała. Z opowieści babci wiem, że mieszkaliśmy w kamienicy na obrzeżach. Często było głodno i chłodno. Matka pracowała jako dozorczyni, ale większość marnej wypłaty i tak zwykle przepijała, a do domu sprowadzała kolejnych wujków. Oczywiście nie mogę tego pamiętać, ale mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałem, bo już jako nastolatek trafiłem na ślady policyjnych akt z tamtej nocy. Napisali tam: „Skrajnie zabiedzony chłopiec w wieku około 2 lat”. Skrajnie zabiedzony. Skoro policjanci, którzy przecież niejedno w życiu widzieli, tak napisali, to musiało być ze mną naprawdę źle. I do tego ten wiek. „W wieku około 2 lat”. Tamtej nocy miałem dokładnie 3,5 roku Matka wyszła ze mną w nocy do sklepu monopolowego. Oczywiście była już pijana, jak to zwykle z nią bywało, ale widocznie chciała się jeszcze doprawić, skoro w środku nocy wyszła z domu, do tego ciągnąc za rękę małego chłopca. Podobno się wyrywałem i płakałem. To musiało matkę zirytować, bo nagle puściła moją dłoń, powiedziała coś w rodzaju: – To radź sobie, jak chcesz – i po prostu uciekła do najbliższej bramy. Zostałem sam, w listopadzie, w nocy, w środku miasta, pomiędzy jeżdżącymi dokoła tramwajami i taksówkami. Miałem dużo szczęścia w tym wszystkim. Po pierwsze dlatego, że to była wyjątkowo ciepła noc, a po drugie dlatego, że akurat jakieś starsze małżeństwo wracało z teatru. Zaniepokoił ich mały chłopiec błąkający się bez kurtki po śródmieściu, przystanęli, wezwali policję. Być może to uratowało mi życie. Policjanci zaprowadzili mnie na komisariat, dali do picia ciepłe mleko i zaczęli poszukiwania mojej wyrodnej matki. To dziwne, ale mimo że miałem niespełna 4 lata, smak tamtego mleka pamiętam do dziś. Może dlatego, że matka zwykle nie gotowała dla mnie takich przysmaków. Na co dzień musiałem zadowolić się znalezionym w domu chlebem albo resztkami kolacji, którą przygotowywała dla „wujków”. Ci dziwni goście zawsze byli dla mojej rodzicielki ważniejsi od syna. Tamtej nocy policjanci szybko namierzyli moją matkę. Była w jednym z lokalnych barów, kompletnie pijana i obojętna na rzeczywistość. W tej sytuacji nie było innego wyjścia Zostałem skierowany do policyjnej izby dziecka. Przez chwilę miałem nadzieję, że kiedy matka wytrzeźwieje, wróci po mnie. Ale nic takiego się nie stało. Mijały lata, a ja jedyne co dostawałem, to ckliwe listy od niej, w których pisała, że jestem jej ukochanym Krystiankiem, ale życie tak jej się ułożyło, że lepiej mi będzie u obcych ludzi. Tylko że tych obcych ludzi w moim życiu nie było. Nikt nie stworzył mi domu. Matka nie zrzekła się praw rodzicielskich, więc nie kwalifikowałem się do adopcji. Całą młodość spędziłem w domu dziecka. Kiedy trochę podrosłem, w ogóle przestałem odbierać listy od matki. Poprosiłem wychowawczynię, żeby nawet mi ich nie przekazywała. Miałem wrażenie, jakby serce zamieniło mi się w bryłę lodu. Kiedy ktoś pytał o rodzinę, robiłem zbolałą minę i mówiłem, że ojca nie znam, a mama niestety wpadła pod samochód. Ludzie współczuli mi ciężkich przeżyć, a mi łatwiej było żyć ze świadomością, że matka nie żyje, niż że tak po prostu cynicznie mnie porzuciła. Bardzo zależało mi, żeby jak najszybciej wyrwać się z domu dziecka. Ludzie, których znałem, robili to różną drogą. Niektórzy wiązali się z grupami przestępczymi, żeby w końcu do kogoś należeć, kiedy opuszczą mury domu dziecka. Mnie to nigdy nie interesowało. Dobrze się uczyłem, chciałem do czegoś dojść własnymi siłami. Skończyłem samochodówkę, otworzyłem niewielki warsztat. I poznałem Nadię. Spotkanie mojej obecnej żony było jak cud, jak przełom w moim pustym, pozbawionym miłości życiu. Nadia jest ciepłą, kochającą kobietą Bez przesady mogę powiedzieć, że jest moim aniołem. Wychowała się w normalnej rodzinie, jest przedszkolanką, kocha dzieci. Nie mogłem lepiej trafić. Pobraliśmy się, kiedy Nadia miała zaledwie 20 lat, ale nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji. – Będę cię na rękach nosił, moja księżniczko – obiecałem przyszłej żonie. Dziś, po 10 latach, z dumą mogę powiedzieć, że obietnicy nigdy nie złamałem. Nie było łatwo, bo dzieci wychowane w domu dziecka nie mają wzorców i nie wiedzą, jak żyją zwykłe rodziny, ale dzięki pomocy żony i teściów udało mi się uniknąć wielu błędów, jakie popełnili moi koledzy. Podejrzewałem, że mogę być dziedzicznie obciążony alkoholizmem, więc na wszelki wypadek 3 lata temu całkowicie zrezygnowałem z picia. Nigdy nie chciałem, żeby Nadia albo nasi synowie przechodzili przez piekło, jakie stało się moim udziałem przez wiecznie pijaną matkę. Tylko żonie powiedziałem prawdę o tej kobiecie. – Okłamałem cię – wyszeptałem pewnego wieczoru. – Moja matka tak naprawdę wcale nie wpadła pod samochód. Ona mnie po prostu porzuciła. A później opowiedziałem jej całą, zlepioną ze strzępków wspomnień i policyjnych raportów, historię. Choć trudno mi było w to uwierzyć, powieki piekły mnie, jakbym za chwilę ja, dorosły, silny mężczyzna, miał wybuchnąć płaczem. Trauma bycia porzuconym nigdy nie przestała boleć. Nadia zauważyła, przez co przechodzę, bo otoczyła mnie ciepłym ramieniem. – To dobrze, że mi to powiedziałeś – wyszeptała. – Człowiek nie powinien nosić w sobie takich ponurych tajemnic. A myślałeś kiedyś, żeby ją odnaleźć, porozmawiać, zapytać, dlaczego tak zrobiła? Aż się wzdrygnąłem. – Ty chyba nie mówisz poważnie! – syknąłem. – Miałem jej jeszcze szukać?! Chyba tylko po to, żeby napluć jej w twarz! – Nie mów tak – Nadia łagodnie pogłaskała mnie po twarzy. – Przecież to twoja matka, a matkę ma się tylko jedną. – Oni nigdy nie była i nie będzie dla mnie matką – warknąłem. – Zresztą, z takim trybem życia to pewnie dawno leży gdzieś pod płotem… I niewiele mnie to obchodzi. A jednak nie leżała... I teraz miałem tego namacalny dowód. Nie spodziewałem się niczego złego, kiedy listonosz powiedział, że ma dla mnie polecony. Ostatnio miałem niewielką stłuczkę, spodziewałem się informacji od ubezpieczyciela. Ale nie tego, co zobaczyłem. „Sąd Rejonowy we Wrocławiu… zobowiązuje pana do objęcia opieką matki, pani Grażyny… w związku z ciężkim stanem powódki i powikłaniami po przebyciu zakażenia Covid–19…”. Litery tańczyły mi przed oczami w obłędnym korowodzie. A więc ona żyła. Żyła, najwyraźniej przeszła chorobę, była w dużym stopniu inwalidką, jak czytałem w piśmie… I pozwała mnie o alimenty! Jak wytłumaczono w oficjalnym piśmie, byłem jej jedynym synem. Tylko co z tego?! Ona nigdy nie była dla mnie matką! Poczułem się, jakby w środku gotowała się we mnie lawa. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Nie byłem 30-letnim, odnoszącym sukcesy mężczyzną, dobrym mężem i ojcem. Byłem przerażonym 3-latkiem porzuconym w środku nocy na ulicy. – Niedoczekanie! Grosza ode mnie nie zobaczy! Niech znika – warknąłem, chowając list do kieszeni. Tego wieczora po raz pierwszy od wielu lat miałem ochotę naprawdę się napić. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że wiem, jak bardzo przestraszyłbym Nadię i chłopców – a przecież rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Zamiast tego usiadłem tylko z zaciętą miną przed telewizorem. Nadia od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. – Kłopoty w pracy? – dopytywała. Nie zamierzałem jej nic mówić Ale zwinięty w kulkę nienawistny list palił mnie w kieszeni jak granat. Nie miałem tajemnic przed żoną. W nocy, gdy już układaliśmy się do snu, nie wytrzymałem. – Jak można być tak podłym?! – wybuchłem, rzucając na stół list. – Podła harpia! Zachciało jej się moich pieniędzy! – A może to nie o pieniądze wcale chodzi – szepnęła Nadia, przebiegając wzrokiem list. – Może ona po prostu zatęskniła za rodziną? Za swoim synem? – Za synem?! – parsknąłem. – Nie bądź śmieszna! Przecież ona nawet mnie nie zna! Wyrzuciła mnie jak wyrzuca się śmieci i przez tyle lat interesowałem ją nawet mniej niż te śmieci! Nadia tylko pokręciła głową i szepnęła coś o tym, że matkę ma się tylko jedną, ale znała mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma co naciskać. Przez kilka kolejnych dni starałem się nie myśleć o liście od matki. Zamiast tego zająłem się przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku miały wyglądać zupełnie inaczej. Ze względu na związane z pandemią ograniczenia wiele rzeczy zostało odwołane. Nie było tradycyjnego jarmarku świątecznego, jasełek w przedszkolu. Mimo to zależało mi, żeby chłopcy zapamiętali ten czas jako wyjątkowy, jak co roku. Kiedy byłem w domu dziecka, Boże Narodzenie było najgorszym czasem w roku. Ci, co mieli gdzie pójść, przechwalali się, jak w ich domach wygląda wigilia, choć w duszy wszyscy domyślali się, że tak naprawdę cała rodzina pije przy stole i tyle ze świętowania. I tak w najgorszej sytuacji byli jednak ci, którzy na Boże Narodzenie zostawali w bidulu jak ja. Kiedy jeszcze żyła babcia, wychodziłem choć na te kilka dni pożyć normalnym życiem – powdychać zapach choinki i poczuć na sobie spracowane ręce starowinki. Kiedy babci zabrakło, święta były czasem pustki Dlatego tak chciałem zrekompensować to moim synom. Im grudzień kojarzył się tylko z zapachem pierniczków i śpiewaniem kolęd. Nadia bardzo dbała o zachowywanie wszystkich tradycji i dlatego w naszym domu zawsze zostawiało się na stole puste nakrycie dla niespodziewanego gościa. – A jeśli w tym roku ktoś przyjdzie? – szepnęła mi pewnego dnia żona. – Kto miałby przyjść? – Może strudzony życiem wędrowiec – uśmiechnęła się tajemniczo Nadia. – Ktoś, kto potrzebuje rodzinnego ciepła… W dzień Wigilii usiedliśmy wszyscy jak co roku, w odświętnych ubraniach, do stołu. Ja odczytałem fragment Pisma Świętego. Dzieci szturchały się, patrząc na spiętrzone pod choinką prezenty. Tylko Nadia dziwnie się zachowywała. Chodziła niespokojnie, z wymuszonym uśmiechem, podchodziła do okna. Już miałem zapytać, co się stało, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. – O, to chyba niespodziewany gość! – podskoczyła jak ukłuta igłą Nadia, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. – Zamówiłaś świętego Mikołaja? – zacząłem, ale głos uwiązł mi w gardle, kiedy żona otworzyła drzwi. Nie poznałem stojącej za nimi kobiety. Ot, zasuszona starowinka, której życie najwyraźniej nie oszczędzało. Ale coś w głębi duszy sprawiło, że od razu wiedziałem, kto to jest. – Jak mogłaś? – wysyczałem w stronę żony, ale Nadia, o dziwo, nie wyglądała na zmieszaną. – Proszę, niech pani z nami usiądzie – powiedziała serdecznie. – Kochanie, ja nieubrana – kobieta najwyraźniej unikała mojego wzroku. – Ja nie wiem, czy powinnam… – Na pewno nie powinnaś – warknąłem, ale umilkłem natychmiast zmrożony karcącym wzrokiem żony. A później wszystko potoczyło się błyskawicznie W korytarzu, nie wiem skąd, wzięli się nasi synowie. Ciekawie zerkali na niespodziewanego gościa. – Kim pani jest? – Jest pani wróżką? Pytali jeden przez drugiego. – Nie, ta pani nie jest wróżką. To wasza babcia, Grażynka. Już nigdy nie będzie samotna. Starsi ludzie nie powinni być sami w jesieni życia – powiedziała poważnie Nadia. Nim zdążyłem wkurzony zaprotestować, starszy syn krzyknął: – Babcia?! Jak cudownie! Zawsze marzyłem, żeby mieć babcię jak inne dzieci! W ostatniej chwili ugryzłem się w język, żeby nie zawołać, że to nie jest żadna babcia. To pijaczka, która porzuciła waszego tatę, gdy był niewiele starszy od was! Ale na szczęście nic nie powiedziałem. Na szczęście, bo kiedy moja matka usiadła przy pustym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca, poczułem się niespodziewanie tak, jakby dom spowiła magia. Nie wiem, na czym to polegało. Może na tym, że właśnie w tym momencie w moim sercu roztopił się kawałek lodu, który trzymałem tam przez lata, i teraz czułem, jak przemienia się we wszechogarniające ciepło? – Pamiętasz, co ci mówiłam? – szepnęła Nadia, ściskając mnie za rękę. – Nienawiść niszczy przede wszystkim tego, który nienawidzi. I widzisz teraz? A ja po raz kolejny w życiu pomyślałem, że mam najmądrzejszą żonę pod słońcem. I kolejny raz uwierzyłem w cud Bożego Narodzenia. Bo chyba się zdarzył. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
pustki tyle z życia tekst